Wałęsam się
Byłam w strefie, Tam gdzie kończy się Campclar i zaczyna się prawdziwa hiszpańska, czy katalońska ziemia…Łąka to raczej nie jest. Kolczaste małe krzaki, w których mogą się schować tylko miejscowe zjadliwe węże, skorpiony i myszy. Wertep, krzaczory, dużo plastikowych śmieci. Pomyślałam sobie, że to byłby raj dla Pawła Korbusa, bo jest tu tyle oryginalnych i niewymuszonych obiektów sztuki, pokrytych patyną czasu i o niezdefiniowanej a kiedyś użytkowej formie.
Na ziemi mnóstwo ścieżek, siatka kanałów komunikacyjnych. Na niebie – przewody wysokiego napięcia podążają w różnych kierunkach, ale zawsze jakoś wobec pobliskiego przemysłu chemicznego. Uczęszcza się tutaj. Chyba głównie skraca drogę. Ale przecież jest w tej dzielnicy parę osób bez zajęcia.
U wejścia do strefy znajduję kij – piękny, zbiór poskręcanych linii poddanych presji i przeciążeniu, a jednak prosty. Natychmiast dobrze się odnalazł w uchwycie mojej ręki i służył mi do samego domu. Stoi w kącie i czeka…na następną podróż. Nie powiem, wzbudzał zainteresowanie. Tutaj wszystko podlega raczej zauważeniu, a nie bacznej uwadze.
Przeszłam przez strefę a w powrotnej drodze stchórzyłam przed gościem, który gdzieś w jej centrum wykrzykiwał coś i wymachiwał rękami. Nie było interlokutora.
Myślę sobie może wchodzą do strefy, żeby wyrzucić z siebie żale i wzburzenie. Pożądane byłoby takie miejsce.
Uciekłam w przyczajenie i działalność jakoś tutaj idiotyczną – zbieram kwiatki, głupia. To takie romantyczne, ale co to za sielanka – kwiaty, które ranią i szczypią. Inne piękno.
Okazuje si, że facet nie był wariatem. Też miał telefon ze słuchawkami. A co? Europa.