Rysowaliśmy z dziećmi
Dzielnica żyje swoim życiem. W szlafroku – z psem i do sklepu. Nawet po dzieci do szkoły, chociaż to już po południu. Na patio obok naszego domu cygańscy maczo wystawiają na słońce klatki z ptakami, które rywalizują między sobą w śpiewie. Jest bezpiecznie i wyczuwa się zainteresowanie. Pewnie wszyscy się tu znają.
Dzieci są wdzięczne, ponieważ poświęcamy im uwagę.
I są otwarte na kontakt. Rozmawiam z nimi na migi. Tak też bywa w sąsiednim barze. Prosta piłka.-pokazuję, że chcę wrzucić coś do brzucha i jakie duże ma być to coś. Klepiemy się po ramieniu. Zresztą wszyscy tutaj sią calują na powitanie – na dwie strony, raczej w przestrzeń.
Bar rodzinny odwiedzany przez tajną policję, która rezyduje obok w super nowoczesnej architekturze. Policyjna siedziba i nowy supermarket, ewentualnie radiowozy, albo rodzina – to główny temat dziecięcych rysunków w świetlicy, w której pracujemy.
Odkrywam w sobie brak talentów malarskich (a ostatnio głównie tym się zajmujemy na spotkaniach z dziećmi), ale naprawdę nikomu to nie przeszkadza, chociaż nasi artysci to głównie graficy albo fotograficy. Nawet teoretycy są w tej dziedzinie uzdolnieni. Motywem przewodnim wszystkich naszych zebrań, które mimo to, że odbywają się codziennie, o dziwo nie są pozbawione sensu, są rysunki na papierowej ceracie, sporządzane w poczuciu lekkiego znudzenia, dla podtrzymania uwagi albo z powodu głębokiego namysłu nad istotą…
Dzisiaj była gimnastyka… W styczniu leżenie na trawie, nad rzeką po wysiłku! Ćwiczyli ze mną moi koledzy ( to jest pierwszy tydzień), dzieci zaanektuję dla cwiczeń w następnych tygodniach – pół godziny dziennie, bo przecież mamy tylko dwie godziny dla nas wszystkich.
Było fajnie, ale jutro już pójdę tam nad rzekę sama, bo wszyscy, chociaż chcą, to nie mogą. Tak sie mowi. Z ćwiczeń tzw. na “wzajemność” najbardziej się podobały, czyli przekraczanie barier osobistej przestrzeni. Teraz i my bez zażenowania, swobodnie klepiemy się po ramieniu.